Dzieci logopedki (autor: Dorota Szczekot)
W kolorowym przedszkolu, w pewnym mieście, którego nazwy nie pamiętam pojawiła się pani logopeda. Dzieci chodziły do gabinetu logopedycznego na ćwiczenia, a później coraz lepiej, wyraźniej mówiły. Pani Tereska, która dbała o pełne brzuszki dzieci i zajmowała się przywożeniem obiadków zaczęła głośno się dziwić:
– Jak ten Antoś ładnie się wypowiada!
– Małgosiu cieszę się, że wreszcie mogę zrozumieć co mówisz!
– Julcia, nie wybrzydzaj! Ryba jest zdrowa, proszę jeść – i zaraz dodała – ojej ty naprawdę powiedziałaś rrryba!
Dzieci lubiły przychodzić do gabinetu pani logopedy. Kiedy pani logopeda wchodziła do sali zastanawiała się głośno:
– gdzie są moje dzieci?
Wychowawczyni – pani Agnieszka, która kochała dzieci i chciała wszystko o nich wiedzieć zapytała kiedyś:
– A właściwie dlaczego lubicie chodzić do pani logopedy?
– Ja lubię robić bańki mydlane – powiedział Antoś.
– Ja lubię jak piłeczka styropianowa podskakuje i jeszcze taka druga piłeczka przeskakuje na zwierzątka – dodał Michałek.
– A ja lubię jak pani logopeda opowiada bajkę i wtedy mój język robi różne sztuczki – krzyknął Bartek, bo nie mógł doczekać się, kiedy pani Agnieszka go wybierze, żeby mógł powiedzieć.
– A ja lubię bo uczę się trudnych głosek – szszszszszsz – zademonstrowała Kaja.
Pani logopeda zazwyczaj się uśmiechała, miała krótko obcięte paznokcie i zawsze dbała, aby jej ręce były czyste. Basia, która była bardzo elegancka, bez korali nigdy nie przychodziła do przedszkola i korzystała z okazji, gdy jej mama malowała paznokcie aby też sobie pomalować, zapytała kiedyś nie ukrywając rozczarowania:
– Dlaczego pani nie ma długich i pomalowanych paznokci?
– Bo długie paznokcie przeszkadzałyby mi w pracy. Czasami muszę pokazać dzieciom jak ułożyć buzię i język, muszę dotknąć ich twarzy, a nie chcę żeby ktoś został podrapany.
– A dlaczego pani się uśmiecha ? – zapytał Michałek, który przyszedł z Basią na ćwiczenia, bo tak jak ona nie umiał poradzić sobie z językiem uparcie wychodzącym między zębami.
– Bo lubię swoją pracę – odpowiedziała pani logopeda – poza tym dzieci często opowiadają mi różne zabawne historie, jak sobie o nich przypominam, to buzia sama mi się uśmiecha.
– Jakie historie? Ja nie znam żadnej – zasmucił się Michałek.
– Jak to? – przypomniała sobie pani logopeda – a historia o piesku Bobiku, który wpadł łapkami w farbę, kiedy twój tato malował mieszkanie i jak mama biegała za nim żeby go złapać, a on wciąż robił nowe ślady?
Michałek zaczął się śmiać, dołączyła do niego Basia i pani logopeda.
– Lubię do pani przychodzić – przyznał Michałek.
– Tak, tylko ta nazwa: l o g o p e d a – przeliterowała Basia – jest beznadziejna.
– Dlaczego? – zmartwiła się pani logopeda.
– Bo brzmi jak : torpeda, bieda, nauka nic nie da.
– Ojej, rzeczywiście – pani logopeda zrobiła wielkie oczy.
– Lepiej by było gdyby pani nazywała się logopedka. To brzmi jak brunetka, kredka, kobietka, ładna serwetka – rozkręciła się Basia.
– No tak – przyznała pani logopeda.
– A my, a my, a my … – koniecznie chciał coś dodać Michałek – my jesteśmy dzieci logopedki.
- Uwaga dla rodziców: głoskę d w słowie logopedka wymawia się bezdźwięcznie, podobnie jak w słowie kredka, bezdźwięcznie też wymawia się głoski dźwięczne na końcu wyrazów. Natomiast jeśli wymowa bezdźwięczna pojawia się w mowie dziecka zbyt często należy zgłosić się do logopedy. Dziecko przekraczające mury szkoły z mową bezdźwięczną może być skazane na poważne trudności szkolne (nieprawidłowo mówi, czyta, pisze np.: t zamiast d, p zamiast b, f zamiast w itp.)